Lekcje wf-u
Jak wygląda przeciętna lekcja wf-u? Na szczęście chyba coraz lepiej. Przecież pojawia się tyle kampanii, które podkreślają konieczność ruchu wśród dzieci i młodzieży (choćby ta promowana przez Annę Lewandowską), że nawet nauczyciele wychowania fizycznego musieli się tym przejąć i wziąć do roboty. Jeszcze do niedawna lekcja wf-u była lekcją wolną (szczególnie dla nauczyciela, który po rozdaniu piłek zamykał się w kantorku, by pozałatwiać jakieś swoje sprawy).
Oczywiście, najpierw sprawdził obecność, wpisał braki stroju, ewentualnie posłuchał o kobiecych dolegliwościach swoich uczennic i pozwolił im zasiąść na ławce, żeby się niepotrzebnie nie męczyły. Potem wskazał ucznia, który ma poprowadzić rozgrzewkę, a następnie zapytał w co dzieciaki chcą grać. W siatkówkę? To trzeba rozwinąć siatkę. W nogę? To postawcie materace, żeby służyły za bramki.
Ale jeżeli wciąż przynosili zwolnienia
Uczniowie dzielili się na drużyny, wuefista dawał odpowiednią piłkę i przez następne kilkadziesiąt minut on miał spokój, a oni dobrą zabawę. Jeżeli trafiali się uczniowie, którzy chcieli grać to jeszcze dobrze – przecież nie ma nic złego w odbijaniu piłki przez siatkę przez 45 minut. Ale jeżeli wciąż przynosili zwolnienia, nie mieli stroju, obijali się po kątach, chodzili do higienistki z bolącymi brzuchami? Wtedy zaczynał się problem. Przede wszystkim ich problem, który po kilku latach rozwijał się i przynosił efekty – otyłość, zero kondycji, słaba wydolność, zapchane żyły i inne choroby. Stąd wielki boom na kampanie promocyjne i zwrócenie uwagi na lekcje wf-u. Miejmy nadzieję, że teraz będzie już dobrze i aktywnie! Bez fałszywych zwolnień, ale za to ze szczerym zapałem!